sobota, 25 sierpnia 2012

Kazimierz D.




W tym roku na nowo odkryłam Kazimierz Dolny. Urocze miasteczko nad Wisłą, niecałą godzinę drogi z domu ( czyli akurat czas drzemki Małego Człowieka). Pakujemy cały cygański majdan do samochodu, i jedziemy w to bajkowe miejsce. Jeśli akurat nie trwa jakiś festiwal, ani nie jest to niedziela, w Kazimierzu panuje przyjemna senność i rozkoszna błogość.

To idealne miejsce na wakacyjny dzień (albo na emeryturę - piękną emeryturę w którymś z tych uroczych domów na wzgórzach) Rowerami po fantastycznych wąwozach lessowych i pagórkach przepięknych. Wśród starych sadów (nic tak nie smakuje jak ciepłe od słońca sierpniowe jabłko) i
cudnie malowniczych pól. Potem piknikowanie z widokiem na Wisłę. Lody na rynku. Plaża.


















A na deser, zupełnie niesamowita piosenka Marka Grechuty, "Kazimierzu nasz"
Robi wrażenie, szczególnie tekst, melorecytacja i wciskanie dodatkowych sylab w wersy...


wtorek, 14 sierpnia 2012

post dla zmysłów


Nasze zmysły są karmione na każdym kroku. Wręcz przekarmiane. Takim zmysłowym fast foodem - wszystkiego jest za dużo, za bardzo. Ciągły hałas, mrugające sztuczne światła, wszechobecne reklamy, zapachy... Bodźce są intensywne, agresywne, szybkie.

Dlatego raz na jakiś czas dobrze zafundować sobie higienę dla ducha. Zmysłową ascezę. Post od bodźców - z wyłączoną komórką i komputerem, bez brzęczącego radia. Chwila w totalnej ciszy, z zamkniętymi oczami, i oddychaniem jako jedyną aktywnością. Trochę mniej jeść przez parę dni. Odpocząć od kupowania i konsumowania.

Jak potem cudownie słucha się muzyki - prawdziwej, z dobrych głośników, z zamkniętymi oczami. Jak doskonale smakuje świeżo ugotowany kalafior, albo soczysty pomidor. Nie potrzeba przypraw,  wzmacniaczy. Godzinami można wpatrywać się w ogień. Albo w wodę. Albo w niebo.
Nagle okazuje się że taka prostota jest cudowna i doskonała i że w gruncie rzeczy już nic nie potrzebujemy. "Nogi mają ziemię oczy mają niebo, nos ma powietrze. Więcej niekonieczne."

czwartek, 26 lipca 2012

trolejbus poezji


Miasto latem się zmienia. Odpręża się, zwalnia, uwodzi turystów. Pachnie nagrzanymi kamieniami.

Spacerujemy sobie leniwie w niedzielne południe, przysiadamy na kawę, odkrywamy (wciąż!) nowe miejsca, dajemy się uwieść.

 



 


 




 
 


środa, 11 lipca 2012

3 nad ranem





Synek jak zegarek budzi się w trzeciej nad ranem ćlamkając powietrze i zasysając się ze smakiem w kocyku. Budzę się więc i ja, żeby mały wampirek mógł się nakarmić.
I tak sobie trwamy razem, wąpierz przy piersi pomrukujący z rozkoszy i ja, czasem przysypiająca, z głupawym wyrazem totalnego szczęścia na twarzy. To taka specjalna pora. Wszyscy śpią - albo już się zdążyli położyć, albo jeszcze nie wstali. I zaczynają śpiewać ptaki. Noc powoli szarzeje i niepostrzeżenie staje się świtem.

A w dzień senne upały chłodzone zieloną herbatą i wodą z miętą. Cień lasu. Rower. Jagody. Zapach lip.

  
 




niedziela, 8 lipca 2012

carnaval

 W Lublinie trwają właśnie Inne Brzmienia. W tym roku jednak, z przyczyn oczywistych, koncerty sobie odpuściliśmy.

Szykujemy się za to na Carnaval Sztukmistrzów. To wspaniała impreza, która odbywa się w Lublinie po raz kolejny, w tym roku połączona jest  ze Europejską Konwencją Żonglerską.
Co roku na przełomie lipca i sierpnia do Lublina zjeżdżają się Sztukmistrze. Żonglerzy, akrobaci, slacklinerzy, buskerzy. Miasto opanowuje nowy cyrk.

Jak piszą organizatorzy na stronie imprezy "ISTOTĄ Carnavalu JEST ZABAWA. Zabawie od zawsze towarzyszy sztuka ludyczna. Poprzez jej aktualne przejawy - nowy cyrk i buskerstwo - otworzymy czas wspólnego święta. (...) Karnawał jest świętem życia samego w sobie. Jest esencją życia, jego najbardziej witalnym objawem...

Namioty eksplodują teatrem nowego cyrku. Objawią świat, w którym sztuka staje się jednością a bariery i podziały na teatr, cyrk, żonglerkę, taniec czy muzykę przestają istnieć w obrazie artystów totalnych.

Ulice spłyną strachem, podnieceniem i śmiechem z naszej codziennej spętanej kultury. To wszystko za sprawą buskerów z całym antruażem im właściwym. Będzie śmieszno i straszno, w sercu ckliwie, a w głowie czasem niewygodnie.

Niebo po raz kolejny opanują nie anioły, czy gołębie, a highlinerzy, którzy przysłonią słońce blaskiem umiejętności i brawurą swoich kroków."

Swoją drogą, bardzo polecam zajrzeć na stronę Carnavalu, aby zapoznać się z programem, obejrzeć zdjęcia z poprzednich lat. 







Pobawiliśmy się ostatnio w slacklining, czyli chodzenie po elastycznej taśmie zawieszonej nad ziemią. Zabawa przednia, chociaż łatwo nie jest. Pierwsze próby wejścia i utrzymania się na slacku zaskakują, nogi się trzęsą i generalnie wrażenie jest takie, że utrzymać się na tym po prostu nie da... Ale, po paru godzinach wchodzenia, spadania, zeskakiwania, z uczuciem kołysania w głowie, zaczynamy panować nad rozchybotaniem i jako tako utrzymujemy równowagę. Potem pierwszy krok... i następny...

 


czwartek, 21 czerwca 2012

"a heaven in the wild flower"



Minęło półtora miesiąca. Rewolucyjnych zmian brak. Synek idealnie wpasował się w długo przygotowywane dla niego miejsce. Jest tak, jak powinno być.

Wprowadzamy do naszego dawnego życia niezbędne zmiany, jak np przyczepka przyczepiona do roweru, podziwianie wschodu słońca i cudownego chłodu o 3 nad ranem, czy podśpiewywanie kołysanek podczas zmywania. I zapas pieluch na każde wyjście.

Ostatnio zainaugurowaliśmy sezon rowerowy; z dziecięciem gruchającym i śliniącym się w swojej królewskiej przyczepce, jeździliśmy po wsiach Lubelszczyzny. Wspaniałe mamy tu szlaki rowerowe, pośród "pól malowanych zbożem rozmaitem", ruch bardzo niewielki, świeże powietrze, kolory, zapachy, błogość.

 






środa, 16 maja 2012