poniedziałek, 1 kwietnia 2013

blinking in the morning sun




Wielkanoc mamy spokojną, leniwą i bardzo rodzinną. Spacerową. Trochę może nietypową, bo bez odwiedzin, kiełbasy, gorączkowych porządków. Ale dobrze nam razem.

Zjadamy niespieszne śniadanie, Małe z prawdziwym pietyzmem kosztuje każde źdźbło rzeżuchy, i sprawdza z niesłabnącą fascynacją, czy za pięćsetnym razem upuszczona łyżeczka też spadnie na podłogę. To dopiero sztuka uważności.
Idziemy na spacer. Jest mokro i robi się coraz zieleniej.

Wszystkiego dobrego!













czwartek, 21 marca 2013

Musée Miniature et Cinéma


Pomyślałam, że przydałoby się może trochę francuskich opowieści...

Wybraliśmy się ostatnio do Muzeum Miniatur i Kina. Przechodziliśmy obok niego dosyć często, tuż obok można zjeść rewelacyjne naleśniki z kremem kasztanowym lub czekoladowym. Parzące w usta. Doskonałe.



 

Muzeum kusi zmieniającą się co jakiś czas wystawą miniatur - bardzo realistycznych, niezwykle skrupulatnie wykonanych.
Już podczas naszego poprzedniego pobytu mówiliśmy, że warto by było tam zajść.

Okazało się, że trzy poziomy całego budynku poświęcone są autentycznym obiektom filmowym. Szczególne wrażenie zrobiła na nas scenografia z "Pachnidła" - pracownie, sklep z perfumami, fragment targu na którym urodził się Grenouille... Tysiące buteleczek (wykonanych w polskich hutach szkła), meble i stroje, wszystko dopracowane w najdrobniejszych szczegółach. A do tego unoszący się różany zapach.








Kolejne ekspozycje to stroje i modele z filmów, często dosyć makabryczne (te zawsze poprzedzone informacją o ich możliwym wpływie na dzieci i osoby wrażliwe) - przyznam że w pewnym momencie przestały robić wrażenie.




I ostatnie piętra - miniatury. W większości wykonane przez byłęgo architekta wnętrz - Dana Ohlmanna. Od rzeźb z zapałek, poprzez miniatury przeróżnych wnętrz (więzienie, rzeźnia, opuszczony teatr, zakład fryzjerski czy kapeluszniczy, świątynia zen czy pokój hippisa z lat siedemdziesiątych... wszystko z takimi szczegółami, jak gazeta przy łóżku, pajęczyny, wzory na dywanie, fusy w filiżance herbaty, czy puszki po piwie), rzeźby w kasztanach, czy orkiestra mrówek w naturalnym rozmiarze (struny w kontrabasie wykonane z pierwszych siwych włosów autora).







 

sobota, 16 marca 2013

La révolution passera par le vélo



Kolejny miły spacer. Mamy niedaleko do rewelacyjnego parku, nad rzekę (a tam pięknie zagospodarowany brzeg), do centrum. Na rowerach szybko i sprawnie. Królewska przyczepka odkurzona, pokochana na nowo przez pasażera (juz bez niemowlęcego hamaczka)

Rowery w Lyonie mają status świętych krów. Momentami aż do przesady, ale jest nam to bardzo na rękę, bo często poruszamy się właśnie w ten sposób. Mnóstwo ścieżek rowerowych, a jeśli ich nie ma, to i tak bardzo wygodnie można się poruszać po ulicach, buspasach i pod prąd... Na każdym kroku rowerowe parkingi, i oczywiście rewelacyjny velo'v, czyli miejski system wypożyczania rowerów. Rowerami jeżdżą tu wszyscy, na obcasach i w dresach, do pracy, sklepu, na spacer.

(Dużą popularnością cieszą się też rolki, deskorolki i hulajnogi - do szybkiego przemieszczania się rewelacyjne. W okolicach południa widuje się np rodzica z dzieciakiem na hulajnodze, jadących razem na obiad, albo po południu, wracających do domu)






środa, 6 marca 2013

breathe me


Uwielbiam ten moment w roku, kiedy świat rozmarza zaczyna pachnieć...
Skostniała dotychczas energia zaczyna krążyć, zaczyna chcieć się chcieć.

Przedwiośnie dla mnie pachnie rzeżuchą i mokrą ziemią. (uwielbiam rzeżuchę i teoretycznie nic nie stoi na przeszkodzie, żeby wysiewać ją przez cały rok. Ale jaki urok miałaby rzeżucha w listopadzie?). Cudownie jest usiąść na ławce, wystawić twarz do słońca łapiąc pierwsze piegi oddychać tym pełnym życia, aromatycznym powietrzem.
Kolorów jeszcze nie za wiele, ale światło już inne i nawet ta szara, pozimowa trawa jest piękna.

Pięknie będzie już niedługo. Spacerujemy i jeździmy rowerami po cudownym parku, czekamy na dłuższą wycieczkę. Juz cieszą te wypady, wycieczki, pikniki (ach Francuzi i ich piknikowanie... To temat na oddzielny post).






ps. Przyznaję się do małego oszustwa. To są zdjęcia z naszego poprzedniego pobytu w Lyonie, pięć lat temu, o tej samej porze roku. Aktualnych zdjęć brak, bo ładowarka od aparatu gdzieś zaginęła w zawierusze przeprowadzek.

niedziela, 24 lutego 2013

Bonjour la France


I oto jesteśmy. Po trwającej całą wieczność podróży, jesteśmy. Wywłóczyliśmy znowu to biedne dziecko gdzieś w świat i mościmy się w kraju biurokracji, pikników i wina. Oswajamy francuską specyfikę (np zakładanie konta bankowego przez dwie godziny), zachwycamy się jedzeniem, komunikacją miejską i miastem jako takim (Lyon). Spędzimy tu trochę czasu, żeby zdążyć się przyzwyczaić, najeść i nazachwycać...

Jak to mówią, jedyną stałą w życiu jest zmiana. I dobrze.